Pismo
Pusty pokój, krzyż na szyi.
Jednym z tych co się zmienili
Jestem i pamiętam bardzo dobrze
Gdy śpiewałem pieśń o łotrze
Dziś już patrzę w inną stronę
Myśląc o tym co stracone
Wydawać by się mogło
Czasem czuję niechęć
Czasem czuję podłość
Widać jednak małe światło
Miało zgasnąć, nie przygasło
Niech prowadzi mnie wśród mroku
To nie wiersz jest a protokół
O Tobie
Brak mi Ciebie, jeśli mam być szczery
Wyzbywam się marzeń złudnych
Realista? Raczej zawiedziony
Wyrzekam się myśli brudnych
A nachodzą mnie, wręcz się dobijają
Łomoczą i próbują wtargnąć
Resztkami już woli silny odpór dając
Tym myślom staram się zasnąć
Oczyma wyobraźni Cię widzę
Zarys, bez szczegółów twarzy
Dostrzegam w Tobie tak utęskniony
Obraz kobiety mych marzeń
Rycerz
Złamany duch, podcięte skrzydła
zranione serce, krwawiący łuk brwiowy
to wszystko co mogę tu mieć
Przygarnięty pod skrzydła pogardy
Zmęczony już mocno rzucony w dół
Podniosę się, gdy tylko nadejdzie okazja
Zepchnięty nad skraj, nad krawędź życia
Rządzony niemądrze, rządzony źle
Wolność słowa, to wszystko co mogę tu mieć
Oślepiony złudnym wrażeniem
Wolności i pychą swą
Pogrążam się wyłącznie na własne życzenie
Zapomniane postaci i daty
Odrzucone wzorce, mądrości sprzed lat
Krew, pot i łzy to wszystko co mieli przodkowie
Lecz z ruin powstanie rycerz Giewonu
Uniesie tarczę obronną i miecz
Krzyżem pobłogosławi Polsce
Zamykam oczy, przestaję marzyć
Przestaję wierzyć w proroctwa ze snów
Znów czuję, że nic nie mogę zrobić
Czuję, że żyję w Krainie absurdów.
Bądź dla mnie
Bądź dla mnie wszystkim – prosiła, bo chciała
Bądź mi oparciem – prosiła, błagała
Nie wierzysz w mą miłość, wierz w dusze bratnie
Bądź mi sternikiem na życiowej tratwie
Szukałem celu w swoim szarym życiu
Szukałem jakichś nowych dróg do przebycia
Szukałem czego .. ? sam dokładnie nie wiem
Wiem! Chyba szczęścia a znalazłem Ciebie
W cieniu gabinetu
W cieniu gabinetu porą cichą, ciemną
Rozmyślałem chwilę o bezsensie życia
I odkryłem prawdę jedną, tylko jedną
Zycie jest bez sensu – taki byt dla bycia
I usiadłem przy kominku popuściwszy wodze marzeń
Rozmyślałem tak – bez sensu co się jeszcze może zdarzyć
Moje pierwsze skojarzenie – wojna, zdrada, sól, chleb, żyto
Wszystko przecież jest bez sensu, wszystko się obróci w nicość
I ogarnął mnie niepokój i poczułem wielką bezmoc
Chciałem uciec od bezsensu – tak przed siebie, tak gdziekolwiek
Zamknąć oczy i opuścić ciężar umęczonych powiek
Może nastrój pójdzie sobie w tę zwyczajną, ciemną noc
Kuchnia
Między szklanką a ketchupem
Między łyżką a widelcem
Wszędzie jedno i to samo
Wszędzie pustka, nic, powietrze
Dziś na nowo zapragnąłem
Mieć coś z życia, coś dla siebie
Co by dało mi przyjemność
Ale co, naprawdę nie wiem
Chciałbym wyrwać się na chwilę
Z wiru życia, nurtu zdarzeń
Czyżby było to możliwe?
Chyba tylko w sferze marzeń
Będąc jednak w pełni świadom,
Że jestem tu tylko gościem
Karmię się tą myślą jedną
Kiedyś na wieki odpocznę
Z wiesz
Karafką głodny pojmę swe zadanie
Czy już może warto, czy już zarobiłem na nie?
Otwarty umysł też podpowiedź doda
Czy już wszyscy wartko czy też tylko szkoda.
Od lat patrzyłem na czas co ucieka
Chyba nie zbłądziłem może ktoś też czeka.
Trudno dodać coś od siebie nadto
Czy ten czas zawadzał czy też poszło gładko
Z bliska tak oceniać trudno jest ten problem
Czy coś źle zrobiłem czy zrobiłem dobrze.
Z bliska jest nie widać, bo to blisko bardzo
Tak by zauważyć, że nie wszyscy gardzą
Jeśli podać jednak coś co pozostanie
Wszyscy się zgadzają nawet na samo … nie
Co z Nim
Zrezygnował czy oszalał?
Może życie swoje przegrał?
Ale przecież tak się starał
Czemu sobie je odebrał?
Gdy porzucisz ideały
Pewnie gorzkie łzy wylejesz
Nie bądź jednak zatwardziały
I tak kiedyś osiwiejesz
Droga długa jest i kręta
Wieniec czeka, pieniądz mami
Popatrz Panie lud Twój klęka
a prowadzisz nas ścieżkami
Które nazbyt wąskie czasem
Modlitwa
Za wszytko co nam dzisiaj dałeś
że nie karciłeś, nie karałeś
za każdą księgę i kazanie
dzięki Ci Panie
Za wszystkich nas i świat stworzony
ustami ludu wymodlony
gdzie szatan dostać nas nie może
dzięki Ci Boże
Za to co wszystkim w życiu dajesz
za każdą kromkę, zupy talerz
za nasze życie wiekuiste
dzięki ci Chryste
Za każdy świt i dzień skończony
za wszystkie cztery świata strony
za porę zbioru i porę siewu
dzięki Ci Jezu
Za to że czasem jestem niegodny
za dzień deszczowy i ten pogodny
za to że zmieniasz czas jak rzekę
też przecież byłeś wśród nas człowiekiem
Beznatchnienie
W beznatchnieniu lekka głowa
W beznatchnieniu jakość nowa
Jest głęboko gdzieś ukryta
Pomysłowość mgłą spowita
W beznatchnieniu – łatwowierny
W beznatchnieniu – miłosierny
Lekka głowa wzwyż uleci
Przykład ten niech Was oświeci
W beznatchnieniu – dniu szarości
W beznatchnieniu – w bezpłodności
Pióro me nie stworzy dzieła
Umysł mój rozpacz rozdziera
W beznatchnieniu jątrzą rany
W beznatchnieniu nie wyspany
Żadna myśl nie wiedzie prymu
Umysł mój nie znajdzie rymu
W beznatchnieniu szczyt lenistwa
W beznatchnieniu oczywista
Jest prawda – prawda takowa
Bezsens choć urocze słowa
W drogę
Zatwardziały brutal wyrusza w drogę
Przygląda się światu bezczelny wędrowiec
Myśli, że już stałość zmysłów zyskał
Równowaga ducha jednak szybko prysła
Poczuł względem siebie wzrok innego człeka
Zatrzyamał się na chwilę, patrzy nań z daleka
Męczy go istota o mimo to nęci
Chwilę jeszcze patrzy, lecz nie mając chęci
Rezygnuje przerywając starcie wzroków
Odwraca głowę, rozgląda się wokół
A jego duma ostatnie daje tchnienie –
Przegrana walka, jest równouprawnienie
Kamień
W cieniu drzewa, pod kamieniem
Mała prawda sobie drzemie
„Niech mnie w końcu ktoś odnajdzie” –
Takie właśnie ma marzenie
Może przejdzie ktoś tu obok
Może potknie się o kamień
Który prawdę gniecie mocno
A domiażdża przemijanie
Drzewo próchnem, kamień żwirem
Prawda leży wciąż nie tknięta
Widać taka prawd natura –
Prawda jest nie odgadnięta